Coraz mniej jest na świecie ludzi wolnych. Takich, którzy nic nie muszą, a wszystko mogą. Znajdziecie ich tam tylko, gdzie cywilizacja jeszcze nie sięgnęła, albo sięgnęła, ale tylko koniuszkiem paznokcia. Jednym z takich ludów są Berberowie, chociaż nie wszyscy. Berberowie to z resztą całkowicie niefortunne określenie. Pochodzi bowiem od łacińskiego barbarus, czyli barbarzyńca. Oni sami siebie określają Imazighen, czyli ludzie wolni. I właśnie takie określenie podoba mi się zdecydowanie bardziej, ponieważ znacznie bliżej im do ludzi wolnych niż do barbarzyńców. Będę się jednak posługiwał nazwą Berberowie, bowiem taka jest ich oficjalna nazwa i pod taką zna ich świat, a poza tym znacznie łatwiej ją odmieniać.

Kim są Berberowie?
Maryla Rodowicz i Stan Borys śpiewali kiedyś, że „dziś prawdziwych cyganów już nie ma”. Spotkałem się z podobnym stwierdzeniem względem Berberów. Niektórzy mówią, że praktycznie wszyscy zeszli już z gór i opuścili pustynne oazy, by wmieszać się w tłum miast zapominając o swojej nomadycznej przeszłości. To nie do końca prawda. Oczywiście sporo z nich przeniosło się do miast. Jednak wciąż w wielu miejscach potomkowie dawnych plemion kultywują tradycje swoich przodków.
Podczas naszej podróży do Maroka spotkaliśmy kilku Berberów i kilku udających Berberów. Ci drudzy nastawieni tylko na turystów i chcący za „bycie” Berberem opłaty, oraz ci pierwsi, którzy niczego od ciebie nie chcą. Porozmawiają z tobą i opowiedzą ci o swoim świecie, nie chcąc nic w zamian. Prawdziwi Imazighen. Ludzie wolni, także od chęci posiadania więcej i więcej pieniędzy.
– Jestem wolny i hakuna matata – powiedział Ahmad, z szerokim uśmiechem, ukazując nam wszystkie sześć zębów.

Z miłością do swojej kultury…
Nasz niewielki busik, którym mieliśmy dotrzeć na Saharę zatrzymał się na poboczu górskiej drogi pośrodku niczego. Kierowca otworzył drzwi i do środka wskoczył mężczyzna w niebieskiej dżelabie i czerwonym cheche na głowie.
– Witajcie w Maroku. Mama Africa. Jestem Ahmad i będę waszym przewodnikiem – zwrócił się do nas po angielsku. Mówił głośno i z wyraźną radością w głosie. Sprawiał wrażenie bardziej podekscytowanego od nas, mimo że to my właśnie po raz pierwszy w życiu jechaliśmy na Saharę. To był ten typ człowiek, do którego od razu czujesz sympatię.
Bus ruszył dalej, a Ahmad usiadł koło nas i rozpoczął swoją opowieść.
– Najpierw pojedziemy do wioski berberyjskiej w górach. Napijemy się herbaty i zobaczycie jak się robi prawdziwe marokańskie dywany, które są najlepsze na świecie. Mama Africa.

Tutaj należy się wyjaśnienie. Ahmad miał w sobie radosną i nieokiełznaną miłość do swojej kultury. Bardzo lubił ją wyrażać w nadzwyczaj niespodziewanych momentach. Wykrzykiwał wtedy przeróżne słowa związane z Afryką i Marokiem. Najczęściej były to cztery hasła, które pojawiały się na przemian. Były to: Hakuna Matata, Mama Africa, Tadżin (najbardziej znane danie marokańskie) i Kuskus (kasza, z której przygotowuje się drugie najbardziej znane danie marokańskie). Mógł sprawiać wrażenie, jakby cierpiał na jakąś afrykańską odmianę zespołu Tourette’a. Za każdym razem krzyczał niespodzianie i za każdym razem doprowadzał nas tym do śmiechu. Jeśli więc gdzieś pojawią się te hasła całkowicie luźno zawieszone w konwersacji, bez żadnego związku z resztą zdania nie dziwcie się. Nie szukajcie nawiązania i nie wypominajcie, że to jakiś błąd, bo to po prostu cały Ahmad. Taki jakiego poznaliśmy – radosny, dumny w dobrym tego słowa znaczeniu i wymykający się regułom zdrowego rozsądku, ale o tym nieco później…
… która jest bogata i piękna
Barbarzyńca to ktoś dziki, prymitywny, niecywilizowany. Jak więc można określać tak ludzi, którzy mają wspaniałą i starą kulturę? Ahmad starał się na każdym kroku pokazywać nam ją i nie mam tu tym razem na myśli jego radosnych okrzyków. Najpierw zaprowadził nas do domu jednego sprzedawcy dywanów. Zobaczyliśmy jak kobiety tkają je na sporych krosnach. Berberowie robią dywany z wełny wielbłąda zabarwionej na różne kolory naturalnymi barwnikami z uzyskanymi z otaczających roślin. Dywany były duże i małe, bardziej i mniej kolorowe. Do wyboru do koloru. Najpiękniejsze i najmiększe jakie kiedykolwiek widziałem.

Po prezentacji swojego towaru sprzedawca zaprosił nas na herbatę. O rytuale parzenia marokańskiej herbaty, który zaprezentował nam sprzedawca możecie przeczytać tutaj. Jest ona szczególnie popularna w rejonach saharyjskich z uwagi na to, że świetnie sprawdza się w trakcie upałów.
Ahmad oprowadzał nas po berberyjskiej wiosce i opowiadał. Głównie złote myśli, zagadki, powiedzonka i żarty. Na przykład:
– Czym się różni kobieta od wielbłąda? Z wielbłądem przemierzamy pustynię, z kobietą życie.
– Co jest tak delikatne, że samo wypowiedzenie tego nazwy, niszczy to? Cisza.
– Szczęśliwa żona, to szczęśliwe życie.
I tak dalej.
Gdy przyjechaliśmy na pustynię Ahmad pojechał z nami na wielbłądach na wydmy, później przygotował nam kolację (Kuskus z warzywami i mięsem), a następnie zasiedliśmy w obozie na dywanach. Ahmad wraz z dwoma młodymi chłopcami przynieśli bębenki. Zaczęli grać i śpiewać. Nie rozumiałem zbyt wiele, wiem jednak, że śpiewali o Afryce, pustyni i wolności. Śpiewali pięknie i poruszająco.
Kultura barbarzyńców? Nie. Kultura ludzi wolnych.

Historie nie dla niedowiarków
Chmury
Gdy siedzieliśmy na wydmie i podziwialiśmy widoki, słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, a niebo pokrywały dosyć gęste chmury.
– Podobno gwiazdy nad Saharą widać najpiękniej na świecie? – zapytałem Ahmada.
– To prawda. Pójdziemy w nocy oglądać – odparł.
– Będzie je widać? Przecież całe niebo jest zachmurzone – zwróciła uwagę Agnieszka. Ahmad spojrzał w niebo.
– Do nocy wszystkie chmury znikną – powiedział.
– Jesteś pewien? Jest zachmurzone po horyzont.
– Do nocy wszystkie chmury znikną. Zaufajcie mi.

Rytuał
– Jesteś zestresowana – powiedział do Agnieszki. – Widzę to.
– Może trochę – odparła.
– Połóż się – Agnieszka popatrzyła na mnie. Kiwnąłem głową, a ona położyła się na szczycie wydmy. Ahmad zaczął przysypywać jej ciało piaskiem, aż w końcu pokrył całe grubą warstwą tak, że wystawała tylko głowa Agnieszki. Wtedy Ahmad zaczął delikatnie gładzić piasek szepcząc coś pod nosem. Spojrzałem na Agnieszkę. Płakała.
– Wszystko w porządku? – zapytałem.
– Tak. Po prostu nie mogę przestać płakać.
Gdy Ahmad zakończył swój rytuał, Agnieszka była znacznie bardziej wyluzowana i uśmiechnięta, mimo śladów łez na policzkach.
Gwiazdy
– Weźcie po dywanie i chodźmy oglądać gwiazdy – powiedział Ahmad gdy zrobiło się już całkiem ciemno. Chwyciliśmy każdy po jednym i ruszyliśmy za nim w ciemność. W końcu za którąś z kolej wydmą, światła obozu zniknęły.
– Tu wystarczy – powiedział i położył się na dywanie. My również rozłożyliśmy dywany i się położyliśmy. Spojrzeliśmy w niebo. Wszystkie chmury zniknęły, a na niebie migotały miliony gwiazd.
– Tamta to moja matka – powiedział nasz przewodnik wskazując na jedną z gwiazd świecących na południu.
– Jak to? Co to znaczy? – zapytałem zdziwiony tym stwierdzeniem.
– Zmarła wiele lat temu i dołączyła do gwiazd na niebie. Stamtąd mnie obserwuje i pilnuje, żebym się nie zgubił na pustyni.

Spotkanie po latach
– Skąd wiedziałeś, że byłam zestresowana? – zapytała Agnieszka.
– Wiedziałem. Sporo w życiu przeszłaś – odparł.
– Skąd to wszystko wiesz? – zapytałem.
– Wiem. Tak samo jak to, że ty miałeś kiedyś problem z barkiem – zwrócił się do mnie. Mając kilka lat złamałem obojczyk grając z bratem w piłkę. Nie mógł o tym wiedzieć.
– Myślę, że już się kiedyś spotkaliśmy – Ahmad przerwał ciszę.
– To raczej niemożliwe. Jesteśmy w Afryce pierwszy raz w życiu.
– To nie było w tym życiu – powiedział tonem, jakby stwierdzał, że jutro będzie ładna pogoda.
Wróciliśmy do naszego namiotu, a Ahmad został na noc na wydmie. Gdy obudziliśmy się, słońce dopiero zaczynało wschodzić. Przed drzwiami naszego namiotu leżała niewielka butelka wypełniona piaskiem. Rozglądnąłem się, ale dostrzegłem jedynie siedzącego w oddali na szczycie jednej z wydm mężczyznę w białej szacie. Nie był to Ahmad lecz ktoś inny, pewnie z pobliskiej wioski. Siedział spokojnie i oglądał wschodzące słońce.
Ludzie wolni
Berberowie ciągle gdzieś tam są. Na wydmach Sahary lub w wąwozach gór Atlas. Trzeba mieć tylko trochę szczęścia i chęci by poszukać. Prawdziwych cyganów, w ich kolorowych strojach, śpiewających przy ognisku i przepowiadających przyszłość ze świecą szukać. A prawdziwi Berberowie jeszcze są. Ciągle śpiewają przy ogniskach swoje pieśni, mimo że cywilizacja coraz głośniej się o nich upomina. Cyganie pustyni.

Kiedy ostatni raz usiedliście gdzieś o wschodzie słońca i oglądaliście jak pomarańczowa kula wychyla się znad horyzontu? Albo kiedy ostatnio położyliście się w nocy na ziemii by oglądać gwiazdy? Nikt z nas nie pamięta. Tak robią tylko Imazighen – ludzie wolni.
Przeczytaj inne ciekawe wpisy z Maroka: